Droga do Wąsosza
"Przez wieś Wąsosze, odległą o 3 kilometry od Koniecpola, prowadzi szeroki trakt do Szczekocin. Na krótkim odcinku między wspomnianą wsią i Koniecpolem trakt ten doprowadzony został do stanu niespotykanego nigdzie i niewidzianego w tym stopniu zniszczeniu, gdyż od 15 lat nie był naprawiany przez gminę, która miała obowiązek utrzymywać go w porządku. Dość będzie wspomnieć, że w r. 1927 jeden z mieszkańców ledwie wyratował z głębokiego wyboju konie. Połamany wóz musiał zostawić i dopiero na drugi dzień z pomocą ludzi zdołał go wydobyć z przepaści, leżącej na środku drogi. Rzecz prosta, że od kilku lat ludzie omijali gminną drogę i tylko od czasu do czasu jakiś śmiałek starał się przez nią przedrzeć, choć najczęściej odwagę swoją przypłacał wypadkiem.
Mieszkańcy zaś wsi Wąsosze i Aleksandrów przedostawali się do kościoła, do miasta, gminy i stacji kolejowej przez łąki, niejednokrotnie brnąc pod kolana lub pas w wodzie, wyrządzając przy tym liczne szkody sąsiadom. Taki stan trwał do chwili, póki Koniecpol był częścią gminy. Wszelkie skargi , delegacje do Radomska nie odnosiły najmniejszego skutku. Dopiero gdy Koniecpol został wydzielony w jednostkę miejską, pierwszą troską nowo wybranego burmistrza Wł. Sikorskiego było doprowadzenie drogi, z której już tylko pozostały ślady, do możliwego przynajmniej porządku. I trzeba przyznać, że chociaż droga jeszcze nie jest całkowicie uporządkowana to jednak zrobiono dla niej bardzo wiele. Zostały pokopane po bokach głębokie i szerokie rowy, a przy nich wysokie nasypy, przepaście zostały zasypane, jezdnia wyrównana. To samo zostało zrobione na skutek przykładu Magistratu przez Gminę na odcinku należącemu do niej. Dzięki temu ruch po trakcie z Koniecpola do Szczekocin stał się możliwy i przynajmniej bezpieczny. Ludność, ilekroć przebywa naprawioną drogę, z wdzięcznością wspomina dobry czyn burmistrza, kapłan zaś czy lekarz, gdy mu wypadnie jechać do chorego, śmiało siada na wóz z przekonaniem, że życia po drodze nie postrada i wróci do domu nieposzkodowany."
Tak wyglądała droga do Wąsosza w relacji przedstawionej w Gazecie Koniecpolskiej z 1929 roku. Czterdzieści lat później, w czasach do których sięga moja pamięć, sytuacja na drodze przedstawiała się podobnie... Los sprawił, że mój dziadek Jan Smarzyński użytkował łąki nad Pilicą i Białką, po obu stronach tego właśnie traktu. Łąka "Mynarskie" na wysokości kapliczki, zapewne scheda po przodkach młynarzach z Wąsosza zaczynała się kilka metrów od owej drogi a kończyła się na Pilicy. Trawę ostrą i wysoką kosiło się na niej brodząc niekiedy w wodzie. Zazwyczaj, po jej wysuszeniu, trzeba ją było wynieść na plecach na kawałek suchego miejsca na górce, gdzie pakowało się ją na drabiniasty wóz. Potem powąziło się cały ładunek, czyli mocowało przy pomocy odpowiednich sznurów i długiego drąga zwanego powązem. Trzeba to było zrobić solidnie, mocno przyciągnąć, by śliskie siano nie rozsypało się na wyboistej drodze. Po tej starannie wykonanej czynności konwój mógł ruszyć. Dziadek Jan nigdy nie wsiadał na wóz na tym trakcie. Szedł obok zaprzęgu trzymając w ręku lejce i zachęcając naszą klacz "Siwą" do zwiększonego wysiłku. Ta oglądała się za siebie lustrując uważnie ładunek i woźnicę, potem powoli ruszała udając się na tor przeszkód zwany drogą. Kilka pierwszych metrów było na szczęście stosunkowo łatwych do przebycia. Problemy zaczynały się na zakręcie drogi. W tym miejscu przetaczał się kiedyś nurt rzeki, a wtedy tworzyło się tam wielkie rozlewisko. Siwa wchodziła do wody niechętnie, chyba pamiętała przygodę z lat kiedy była piękna i młoda. Wtedy ugrzęzła na tej drodze w podobnej kałuży, noga gdzieś utknęła jej tak fatalnie, że nie potrafiła jej wyciągnąć. Skończyło się poważnym skręceniem stawu kolanowego. Prognozy nie były optymistyczne. Tylko jej upór i wytrwałość dziadka sprawiły, że wyszła z tego. Tylko wprawne oko mogło dostrzec, że jej tylna noga jest sprawna inaczej. Uraz psychiczny pozostał jednak na zawsze. Na widok kałuży stawała jak wryta. Tylko na wyraźną zachętę ze strony dziadka wchodziła do wody. Taktyka pokonywania tej drogi była prosta - nie zatrzymywać się w tych wykrotach wypełnionych wodą i błotem. Siwa i dziadek znali tutaj każdy dół. Raz jechali z lewej strony, raz z prawej, a czasami brnęli prosto przez środek. Dlaczego tak, a nie inaczej, wiedzieli tylko oni. Ta wiedza i mądrość była wprost proporcjonalna do ilości ich siwych włosów. Gdy znaleźli się w środku bajora przyśpieszali, dziadek pokrzykiwał, a Siwa naprężało wszystkie swoje mięśnie i ciągnęła jak traktor, by tylko się nie zatrzymać. Zazwyczaj wyskakiwali z tych rozpadlin z szumem rozbryzgiwanej wody i błota, i z widoczną ulgą, że udało się pokonać parę metrów tej okropnej drogi. Zdarzało się jednak, niestety, że cały zaprzęg utknął gdzieś w dziurze. Wtedy do pomocy rzucała się cała rodzina. Jak w bajce J. Tuwima każdy naprężał swe mięśnie, z tą różnicą tylko, że nie ciągnął lecz pchał, a furmanka z sianem jak stała, tak stała. Przed rozlewiskiem ustawiała się następna furmanka. Jej obsługa, z czystej życzliwości i konieczności, bo nie sposób było ominąć zawalidrogę, dołączała do pchaczy. A gdy i to nie pomagało, wyprzęgała swoje konie i pospołu wyciągali tą podmoczoną, zabłoconą karawanę. Dziadek dziękował, Siwa parskała coś niewyraźnie, jakby chciała powiedzieć ... i tak bym wyciągnęła. Przy następnej dziurze sytuacja powtarzała się. Gdzieś na wysokości pastwiska można było wreszcie wgramolić się na furę i delektować się jazdą.
Podobnie wyglądał transport siana z łąk położonych nad Białką. Na wysokości wspomnianej kapliczki mieliśmy dwie łąki - Małą i Dużą Kluczkę. Nie mam pojęcia skąd się wzięły te nazwy... Powiadali, że ktoś tam zgubił klucze. Musiałby zgubić małe i duże klucze, więc to wytłumaczenie jakoś nie bardzo mnie przekonywało. Łąki te, odległe o sto metrów od "Mynarskiego", położone były wyżej i przypominały już te prawdzie. Trawa na nich rosnąca była miękka i krowy chętnie ją jadły. Transport siana z tych łąk mógł odbywać się na dwa sposoby. Jedną drogę już poznaliśmy. Jednak, żeby się na nią dostać w miejscu, w którym obecnie kończy się asfalt trzeba było pokonać długie rozlewisko. Tutaj podłoże było dosyć równe, ale woda sięgała czasami po kolana. Co się działo po dostaniu się na drogę Wąsosz - Koniecpol wiemy już z opisu zamieszczonego wyżej. Druga trasa prowadziła przez łąki, wzdłuż rzeki Białki. Była o wiele łatwiejsza i łączyła się z drogą do Koniecpola przed pastwiskiem, przy moście. Jej pokonanie było dziecinną igraszką w porównaniu z wariantem pierwszym. Oczywiście były trzy, a może cztery rozlewiska przez które przebrnąć było ciężko. Nie stwarzały jednak tyle problemów, ale i tam można było liczyć na niespodzianki nawet w suchych latach. Były miejsca, gdzie droga przebiegała przy samej rzece. W jednym z takich miejsc drogę przecinał rów odwadniający. Tego lata był suchutki, dziadek i ciotka "Pikna" siedzieli na wozie, na sianie. Siwa ciągnęła swoim tempem, ale gdy wóz wtoczył się do tego rowu powąz pękł. W jednej sekundzie dziadek z sianem wylądował w Białce. Po chwili, trzymając ciągle lejce w ręku, wygramolił się spod siana na powierzchnię. Ciotka "Pikna" stała nad brzegiem i lamentowała: o moje siano, o moje siano...
Któregoś lata, chyba pod wpływem upałów, odkryłem że jest jeszcze jedna droga z łąk pod Wąsoszem. Pod kosą taty padła trawa na Mynarskim, a mnie przypadł w udziale zaszczyt rozrzucenia jej z pokosów. Wybrałem się na łąkę tylko w kąpielówkach realizując w ten sposób część mojego planu. Z trawą poradziłem sobie stosunkowo szybko, a potem poczłapałem w kierunku najstarszego szlaku wyznaczającego kiedyś granicę między Ziemią Sieradzką i Sandomierską. Jego powierzchnia lśniła w promieniach przypiekającego słońca... Nie zastanawiając się ani sekundy wskoczyłem do orzeźwiającej wody Pilicy, a ta objęła mnie i uniosła swoim prądem. Nigdy tak fajnie się nie czułem, no może jeszcze czegoś podobnego doświadczyłem podczas pierwszej jazdy ruchomymi schodami. To było jednak króciutkie doznanie, a Pilica wydawała się nieskończona i poczucie szczęścia nieograniczone. Przy minimalnym wysiłku unosiłem, posuwałem się środkiem tego szlaku w kierunku Koniecpola. Nie przypominał on dzisiejszej uregulowanej, wyprostowanej Pilicy, ale właśnie szlak pełen zakrętów wijący się wśród krzewów i traw. Za kolejnym wirażem okazało się nie jestem jedynym uczestnikiem ruchu na tym trakcie. Pod prąd, prosto na mnie... cos ciągnęło. Na moment nasze spojrzenia się spotkały, a nasze ciała, jakby rażone gromem, zrobiły nagły zwrot w kierunku przeciwnych brzegów rzeki. Do lądu dotarliśmy jednocześnie, już z brzegu rzuciliśmy sobie pożegnalne spojrzenie pełne zdziwienia i niedowierzenia. Nie miałem wątpliwości - to był ładny, duży, najprawdziwszy szczur! Zniknęliśmy w trawach na przeciwnych brzegach rzeki. Przedzieranie się przez wysokie i ostre trawy nie należało do przyjemnych, więc po kilkunastu metrach wróciłem do wody. Znów byłem jedynym użytkownikiem szlaku... poprzedni czar podróżowania prysnął jednak gdzieś bezpowrotnie.
W maju 2008 roku miałem okazje przejechać się nową drogą z Koniecpola na Mynarskie, w kierunku Wąsosza. Nasze rowery sunęły jak po stole, a na usta cisnęło się jedno... WRESZCIE. Po 80 latach od wspomnianego artykułu w Gazecie Koniecpolskiej, po 40 od śmierci dziadka mamy wreszcie drogę, której nie musimy się wstydzić. Dzieło rozpoczęte przez burmistrza Władysława Sikorskiego kontynuuje burmistrz Józef Kałuża. Dzięki jego zaradności mamy 2,1km drogi.
W opisie technicznym do projektu przebudowy drogi dojazdowej do pól miejscowości Koniecpola do granicy gruntów wsi Wąsosz czytamy:
"Obecnie omawiana droga posiada nawierzchnię gruntową ulepszoną żużlem paleniskowym. Nawierzchnia o zmiennej szerokości od 4,5m do 6,0m bez wymaganych spadków poprzecznych oraz z nieregularnym przekrojem podłużnym.
Nawierzchnia nierówna z licznymi wybojami, które po opadach deszczu wypełniają się wodą i ruch kołowy powoduje jej dalszą degradację. Istniejące w formie szczątkowej rowy odwadniające są zamulone i zarośnięte krzewami i samosiejkami - nie spełniają swojego zadania. Dla umożliwienia korzystania z drogi w ciągu całego roku oraz umożliwienia swobodnego dojazdu do przyległych pól niezbędna jest przebudowa omawianej drogi... polegająca na wykonaniu podbudowy, nawierzchni, oraz odtworzenia rowów i budowę zjazdów do poszczególnych pól. W celu wykorzystania istniejącej konstrukcji drogi planuje się jej profilowanie dla nadania odpowiednich spadków poprzecznych i lokalne korekty w przekroju podłużnym. Na tak wyprofilowane i zagęszczone podłoże planuje się ułożyć podbudowę z niesortu 0-63 o grubości 15cm i po jej właściwym zagęszczeniu wykonanie nawierzchni mineralno-bitumicznej. Istniejące rowy należy oczyścić z krzewów i samosiejek, usunąć muł i w miejscach gdzie zostały zasypane odtworzyć.
Rowy należy odtworzyć poprzez nadanie właściwej szerokości dna oraz wyprofilowania skarp.
Planuje się wykonanie na całej długości obustronnych poboczy ziemnych, które po wyprofilowaniu im nadaniu im właściwego spadku należy zagęścić. Dla umożliwieni dojazdu do pól planuje się wykonanie zjazdów o szerokości 5,0m z rur żelbetowych 400 ograniczonych murkami czołowymi z betonu B-20. Lokalizację zjazdów ustalić na roboczo wg wskazań inwestora. Na omawianym odcinku drogi istnieją dwa obiekty inżynierskie na których planuje się wykonać jedynie warstwę ścieralną o szer. 5,0m i grubości 4cm. W obrębie obiektów podbudowę należy wykonać do przyczółka obiektu od strony najazdu i zjazdu. Niniejsze opracowanie obejmuje odcinek drogi o długości 2120mb. Z podziałem na dwa etapy 1200 i 920m. "
Jak te plany udało się wykonać możemy przekonać się na zamieszczonych obok zdjęciach, a najlepiej wsiąść na rower i zobaczyć jak to wygląda w terenie.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Mam nadzieję, że to początek realizacji marzeń, że doprowadzenie "szerokiego traktu" z Koniecpola do Nakła do standardów XXI wieku nie będzie musiało czekać kolejnych 80 lat. Na szybkie ukończenie drogi na tym odcinku czekają mieszkańcy Koniecpola, Wąsosza, Koniaw, Aleksandrowa, Kuźnicy, Łysakowa, Kresów, Nakła i Szczekocin. To tylko około 11km!
Jerzy Zakrzewski
Literatura:
Gazeta Koniecpolska nr z 1929 roku,
www.koniecpol.pl