29.08.2009 r.
WSPOMNIENIA
Wacław Matus (ur. 30.01.1939r.) zamieszkały w Koniecpolu posiada licencję (zezwolenie) na używanie sprzętu radiowego(nadawczo-odbiorczego) na częstotliwościach amatorskich. Hobby to nazywane jest krótkofalarstwem. Do prowadzenia tego hobby posiada licencję wydaną przez Ministerstwo Łączności nr 2424/68 kategoria I. Na mocy tego zezwolenia przyznano znak do pracy na falach radiowych amatorskich SP9DAM (SP-Polska 9-okreg DAM-indywidualne zakodowanie danych osobowych).
Do nawiązywania łączności w świecie z podobnymi amatorami radiowymi posiada sprzęt nadawczo-odbiorczy i odpowiednią do tego antenę. Nawiązuje się łączności w j.polskim i w językach obcych (szczególnie j.angielski).
Można również nawiązywać łączności alfabetem Morsa. Używając tego alfabetu do prowadzenia łączności, posługuje się opracowanym slangiem międzynarodowym.
Można uczestniczyć w zawodach krajowych i zagranicznych i można zdobywać dyplomy itp. Pan Matus posiada obecnie 90 dyplomów zdobytych w zawodach i innych okolicznościach.
Przy nawiązywaniu pierwszych łączności potwierdza się je kartą QSL, na której są zawarte dane prowadzenia łączności i słyszalności , jaka w danym czasie była. W nawiązywaniu bardzo dalekich łączności w danym dniu ważną rolę odgrywają warunki atmosferyczne, które powodują słyszalność amatorów krótkofalarstwa na innych kontynentach. W innych warunkach słyszy się stacje polskie i europejskie.
W tym roku mija 40 lat od założenia koła krótkofalarstwa w Koniecpou. Klub ten został zamknięty w czasie stanu wojennego, ale rok później na nowo rozpoczął swą działalność. Dawniej, aby móc posiadać sprzęt, należało mieć licencję.
Dawniej, sprzęt nadawczo-odbiorczy robiono sobie samemu. Najpierw należało zebrać do tego wszystkie potrzebne przedmioty (np. lampy, przełączniki),a następnie wszystko składać według danego schematu.
Znajomi p.Matusa (gdy on był młodzieńcem) interesowali się krótkofalarstwem. Po jakimś czasie jego także zaczęło to interesować.
KC: Gdzie Pan poznał krótkofalarskie hobby?WM: Działając w Lidze Obrony Kraju miałem możliwość poznania kolegów zajmujących się łącznością. Byli to Aleksander Sitarz i Mieczysław Nowak z Kielc. Byli krótkofalowcami i konstruktorami urządzeń nadawczo-odbiorczych dla amatorów. Za ich namową zdałem egzamin na licencję posiadania i korzystania z urządzeń nadawczo-odbiorczych, jak również fal radiowych przeznaczonych amatorom. Ministerstwo Łączności przyznało mi znak (inaczej logo) SP9DAM, który będę się kontaktował z podobnymi amatorami na całym świecie (1969r.)
AB: Jakiego sprzętu używano?WM: WM: W owym czasie brak było możliwości kupna tych urządzeń w sklepach, jedyna możliwość to wykonać je samemu lub pozyskać z demobilu wojskowego. Tak też było, gdy założyłem Klub Krótkofalowców (1969r.) przy OKSIR - SP9KKA, to pracowaliśmy na radiostacji czołgowej, a później na nadajniku wykonanym po amatorsku i odbiorniku wojskowym czeskim LAMBDA5. Każda nawiązana łączność jest zapisywana w dzienniku radiowym, a każdą pierwszą łączność potwierdza się osobistą kartą (QSL), w której zawarte są wszystkie dane, to jest: znak korespondenta, data, czas w GMT, częstotliwość na której się pracowało, słyszalność, prośba o przysłanie kartki i oczywiście zwroty grzecznościowe "VY73" (Vy73 tj. Serdeczne pozdrowienia, gdy to będzie kobieta, to Vy88, tj. serdeczne pozdrowienia i ucałowania.
KC: W jakim języku są te kontakty?WM: WM: W kontaktach międzynarodowych posługujemy się językiem angielskim. Pracuje się też telegrafią, gdzie trzeba bardzo dobrze znać alfabet MORSA, by szybko odebrać nadesłane znaki i by można bez pomyłek dać odpowiedź. Dla wygody prowadzenie łączności alfabetem Morsa, by nie nadawać całych zdań, opracowano slang międzynarodowy, zawierający ok. 100 skrótów. Czy to będzie Chińczyk, Arab czy Francuz, to zrozumie, o co się go pytamy, np. QTH (mój punkt na mapie to Koniecpol). Oprócz prowadzenia zwykłych łączności można brać udział w zawodach krajowych jak i zagranicznych. Zdobywać rożnego rodzaju dyplomy według określonych regulaminów wydawanych przez wszystkie kraje świata. Ja posiadam w chwili obecnej 90 dyplomów. Mogłoby być ich więcej, ale to są koszty (5 euro lub 5 dolarów) na pokrycie przesyłki.
AB: Czym się potwierdza łączność?WM: WM: Jeśli chodzi o kartkę potwierdzenia łączności (QSL) to są bardzo piękne i kolorowe. Na mojej jest koziołek Matołek, a dlatego, że pochodzę z gminy Pacanów i przez sympatię do tegoż miasta postanowiłem nadać mu więcej rozgłosu. O Koniecpolu i 565 rocznicy nadania praw miejskich opowiadaliśmy krótkofalowcom na wszystkich kontynentach w 1130 kontaktach w 2008r. Posługiwaliśmy się okolicznościowym znakiem HF565K. Prowadzenie łączności pozwoliło mi nie tylko doskonalić język obcy, ale więcej spoglądać na mapę, na kraj i miasto, z którego był korespondent. Krótkofalarstwo uczy też historii, bo krótkofalowcy przypominają rocznice powstania swych miast, wielkich ludzi i inne wydarzenia. W okresie gdy gościliśmy papieża Jana Pawła II to krótkofalowcy upamiętnili jego pobyt w każdym miejscu okolicznościową kolorową kartką. Gdy mam łączność z kolegami z Gibraltaru to wspominamy katastrofę samolotu, w którym leciał gen. Władysław Sikorski (4lipca 1943r.).
KC: Jacy ludzie zajmują się tym hobby?WM: WM: Krótkofalarstwem zajmują się nie tylko zwykli ludzie, ale bardzo wykształceni i bardzo wysoko postawieni na stanowiskach. Spotkać można całą rzeszę nauczycieli, doktorów, księży, posłów, ambasadorów na placówkach dyplomatycznych, książąt i królów. Nie zawsze się wie, że rozmawia się z taką to osobistością, ale słuchając różnych dyskusji prowadzonych przez kolegów, to wzmiankują o tych postaciach lub są informacje w prasie krótkofalarskiej. Sam wielokrotnie słyszałem o dyskusji księży polskich w pewnych godzinach wieczornych w niedzielę, jak dyskutują nad wartościami treści zawartej w Ewangelii z tegoż dnia. Można też było włączyć się do dyskusji i wyrazić swoje odczucia. Nauczycieli można wyłowić, biorąc udział w zawodach organizowanych z okazji Dnia Nauczyciela. Dwa razy rozmawiałem z ambasadorem Polski w Wietnamie Markiem Rozbieckim w 1998r. W 1996r. rozmowa z królem Belgii Albertem II i jego żoną, przeuroczą Queen Paola. Kilkukrotne rozmowy z królem Jordanii w 1980r. - Zedanem Husein. 15 kwietnia 2001r. rozmawiałem z młodym monarchą Luksemburga Grand-Duke Henni, który objął władzę po abdykacji swego ojca Jeana. Kilka razy też miałem przyjemność rozmowy z królem Hiszpanii Johnem Carlosem. 1 marca 2000r. udało mi się nawiązać łączność na telegrafii z krótkofalowcem, który leciał balonem z Tasmanii do Nowej Zelandii, pokonując dystans 2500km w 55 godzin i 17 minut.
AB: Jak dużo łączności można przeprowadzić?WM: WM: Otóż ostatnio mniej zasiadam do radiostacji, ale i tak robię w roku ponad 1000 łączności. W innych latach tych łączności robiło się ponad 3000. Nie liczą się tu łączności z zawodów, gdzie w zawodach międzynarodowych robiłem od 300-400 łączności na dobę, bo taki jest czas trwania zawodów lub krajowych zawodów, gdzie tych łączności w czasie 2 godzin można zrobić do 100 łączności. Nie wygrałem żadnych zawodów, startowałem dla przyjemności, innym dając punkty. W takich zawodach liczyłem na zrobienie łączności z nowym krajem czy krainą lub wyspą. Liczyłem na dalsze kolorowe kartki.
KC: Czy kobiety pracują?WM: WM: Jeśli chodzi o kobiety to jest ich bardzo dużo w świecie i mają własne znaki. Na falach eteru pojawiają się rzadko. Gdy któraś pracuje, to jest tak oblegana przez panów, że na pewno jest jej trudno czytać wołające stacje. Ja mam kartki za przeprowadzenie łączności z ponad 40 paniami.
AB: Jakiego sprzętu używa Pan obecnie?WM: WM: Sprzęt, na którym pracuję,to fabryczne urządzenie nadawczo-odbiorcze i do tego odpowiednich rozmiarów antena. Gabarytowo jest bardzo małe, a mocy daje 100 watów. Współczesny postęp techniczny dokonał tej miniaturyzacji. Kiedyś były to urządzenia lampowe, a obecnie tranzystory i obwody scalone osadzone na płytkach drukowanych. Takim to sprzętem i sprzyjającej słyszalności można prowadzić łączności swobodnie z Polakami, całą Europą, ale i innymi kontynentami, jak: Azją, Afryką Ameryką. Wciągu 40 lat pracy krótkofalarskiej zaliczyłem wiele krajów na tych kontynentach fonią i telegrafią.
KC: 40 lat pracy to bardzo długo, prawda?WM: WM: Właśnie w tym roku - 2009 w okresie lipca i sierpnia obchodzimy 40 lecie powstania krótkofalarstwa na ziemi koniecpolskiej. Przyznano nam specjalny znak okolicznościowy, by uczcić tę rocznice. Znak ten to SN4QK. Planujemy wykonać 4000 łączności przez kontakty indywidualne i udział w zawodach. Obecnie w Koniecpolu jest trzech czynnie pracujących krótkofalowców tj. Wacław Matus - SP9DAM, Stanisław Złotnicki - SP9FZC i Łukasz Dorobisz - SP9DTE.
AB: Co się działo w stanie wojennym?WM: WM: Stanu wojennego nie wynaleźli amatorzy krótkofalarstwa, ale trzeba było go przyjąć. Przypomnę, że został ogłoszony 13 grudnie 1981r. Zaskoczenie taka decyzją władz Polski było całkowite. Wprowadzono rożne ograniczenie narodowi polskiemu, a dla nas, krótkofalowców, nakazano ciszę eterową. By się ktoś nie włamał, to zarządzono zdanie urządzeń nadawczo-odbiorczych do depozytu. W tym depozycie te urządzenia były prawie rok czasu. Ale to już tylko historia.
KC: Oprócz dyplomów, które Pan sam zdobył ,ma Pan jakieś wyróżnienia?WM: WM: Za pracę społeczną w Lidze Obrony Kraju, za pracę z młodzieżą i jako dobry pracownik Koniecpolskiego Zakładu Płyt Pilśniowych wyróżniony zostałem niżej wspomnianymi odznaczeniami:
WM: WM: Mimo postępu technologicznego i szerokiego dostępu, jakim jest Internet, nie widzę upadku krótkofalarstwa. Krótkofalowcy też korzystają z Internetu, bo większość ma swoje bardzo ciekawe strony. Łączy się teraz komputer z urządzeniem nadawczym, co pomaga poprzez odpowiedni program pracę w zawodach. Mam tu na myśli przywrócenie pracy Klubu Łączności (SP9KKA) przez Dom Kultury, który zawieszono w 1994r. z braku środków.
Modelarstwo
Mając przygotowanie techniczne, tj. znajomość czytania rysunku technicznego oraz majsterkowania w rożnym materiale, mogłem tworzyć rożne konstrukcje.
Wiedzę tą chciałem przekazać młodzieży i zaszczepić im ciekawe i pożyteczne hobby.
OKSIR przyjął mnie jako instruktora modelarstwa i z grupą młodzieży rozpocząłem zajęcia 1 marca 1964r. Na początku wykonywano proste modele tzw. składaki szybowców kupionych w sklepie. Prostych rakiet z kartonu rakietoplanów (miniatura szybowca napędzana silnikiem na paliwo stałe).
Z biegiem czasu, gdy młodzież opanowała tajniki techniczne i technologiczne, wykorzystywała umiejętności i chęci, podejmowała prace budowy samolotów i makiet rakiet.
Niektórzy budowali modele pływające: okręty, żaglówki i ślizgacze (motorówki).
Z wykonanymi modelami rakiet, rakietoplanów i żaglówek braliśmy udział w zawodach wojewódzkich i centralnych (Mistrzostwa Polski).
Z tego okresu wspominam wytrwałych modelarzy: Złotnicki Stanisław, Bator Adam, Bergiel Tadeusz, Dąbrowski Ryszard, Dusza Czesław, Telkowski Tadeusz (zdobył licencję pilota), Słuszniak Barbara, Zięba Barbara, Telkowska Krystyna, Kabata Krystyna i Irena.
We wrześniu 1970r. modelarstwo po mnie przejął instruktor Zbigniew Olszewski, a ja kontynuowałem krótkofalarstwo.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Fala II wojny światowej dotarła do Koniecpola na przełomie 4-5 września 1939r. Na terenie Chrząstowa zostało zabitych 27 osób (w tym 3 osoby z Częstochowy, porucznik, a także 3 żołnierzy m. in. Markiewicz i Mruk) Ci ostatni spłonęli w stodole, która została podpalona. Na froncie walczył 27 Pułk Piechoty Wojska Polskiego. Do Koniecpola uciekła część Pułku Ułanów Wołyńskich, natomiast druga część na Przysiekę.
Mieszkańcy miasta kopali okopy. Miały one ukośny kształt i przejścia rozwidlone w różnych kierunkach, które w czasie ostrzału miały ułatwiać ucieczkę. Od południa do północy rozciągały się rowy strzeleckie, bunkry, zygzakowate okopy. Jednak mimo pokładanych w nich nadziei front koniecpolski nie zdążył nawet w nie wskoczyć.
Na każdym domu wisiała kartka z imieniem i nazwiskiem, a także wiekiem osób w okopach z danego domostwa. Starsi wywożeni byli do Niemiec.
Na miejscu dzisiejszego kościoła św. Michała znajdował się słup informacyjny, na którym szerzono propagandę. Jedna z nich, przedstawiona w postaci dialogów, zachęcała ludzi do wyjazdu do Niemiec. Znajdował się tam także folwark, skąd zabierano ludzi.
W pałacu swoją siedzibę mieli generałowie niemieccy, a w dzisiejszym ośrodku rehabilitacji dla niepełnosprawnym mieściła się kuchnia. Natomiast na terenie przypałacowym mieścił się barak, gdzie wydawano jedzenie, wódkę i buty. Alkohol otrzymywali tylko dorośli, którzy posiadali zieloną kartkę, młodzieńcy mieli czerwoną. Ziemia Potockich (dzisiejsze płyty i ośrodek zdrowia) również zostały wykorzystane w 1944 przez hitlerowców do utworzenia w tym miejscu więzień.
Swoją wojenna historię ma także początek chodnika prowadzącego do Biedronki, gdzie zakopano ludzi. Także na dzisiejszy znajdujący się za nią zalew spadła w 1939 roku bomba.
Hitlerowcy zachowywali się bardzo rasistowsko wobec Polaków, wiele im zabraniali, np. spotykania się z dziewczynami, choć sami od tego nie stronili. Polacy, chcąc zapobiec temu, golili dziewczynom włosy. Nie można także było mieć radia w domu. Za nieprzestrzeganie tego zakazu (mieli radio w gołębniku) została wymordowana rodzina Szydłowskich. Nauka również była zakazana.
W 1939 Niemcy spalili Lelów, Przyrów, a także Szczekociny. Z kościołów zabierane były dzwony, które były później przetapiane na broń. Aby uchronić dzwony z chrząstowskiego kościoła, ludzie je utopili. Niestety, przy tej czynności jeden z ich trójki pękł.
Niemcy podkładali ogień pod domostwa na Chrząstowie, skąd wzięła się jego inna nazwa, a mianowicie Piekło. W Koniecpolu mieściło się duże skupisko Żydów. Nie wolno im było przechodzić na Chrząstów. Gdy któryś próbował to zrobić, był rozstrzelany. Żydzi zatrudnieni byli przy budowie drogi łączącej Koniecpol i Włoszczowę.
W owych czasach panowała straszna bieda. Ludzie jedli nawet tubin. Nie pracowały młyny, nie można było nawet posiadać żarny. Mimo to trzeba było oddawać z każdego hektara tzw. kuntygindę np. w postaci jaj czy mleka na rzecz Niemiec. Straszliwe ubóstwo skłoniło trzynastoosobową rodzinę Myzlerów do oszustw. Sprzedawali oni bowiem padlinę i kradli. Ktoś jednak przeskarżył ich i zostali wszyscy wystrzelani przez Niemców.
12 stycznia 1945r. do Koniecpola przybył front znad Wisły, a już 17 stycznia byli Rosjanie.
Spalili oni pałac. Niemcy, chcąc z nimi walczyć, zatruli wódkę. Rosjanie mniej interesowali się walką, a bardziej dziewczynami. Prosili chociażby przypadkowe osoby do wspólnych igraszek. Ci jednak zazwyczaj odmawiali z obawy o choroby weneryczne.
Materiał zebrany przez ucz. Angelikę Białas i Katarzynę Ciastko
pod opieką dr Edyty Bukowskiej
18.08.2009 r.
Wspomnień dziadka słuchałem jako dziecko. Moja mama wojnę przeżyła głównie w Warszawie i w Koniecpolu, ale mało z tamtych czasów pamięta. Według niej Żydzi mieszkali głównie na Komorze. Bieda była tam taka, że większej już w swym życiu nie widziała. Opowiadała mi też, że jako dziecko widziała z młodszym bratem jak Niemcy pędzili Żydów do lasu. Pobiegli za nimi i widzieli jak niedaleko kapliczki św. Antoniego Żydzi ci zostali rozstrzelani i pogrzebani. Nikomu o tym nie mówiła, więc leżą tam chyba do dziś.
Co do mojego dziadka (Jerzy Ramm, po wojnie mieszkał na Słowiku nr 3). Był on krewnym i przyjacielem Pawła Potockiego i często u siebie przed wojną bywali. Pamiętam, jak opowiadał mi, że przed zburzeniem wnętrze pałacu było zupełnie inne. Np. przy drzwiach stal wypchany niedźwiedź...
Przed wojną mój dziadek skończył w Szwecji inżynierię leśnictwa i jeździł po lasach całej Polski. Moja babcia, Irena z Manteufflów wykładała fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszkali na Raszyńskiej w Warszawie i w majątku dziadka w Hieronimowie (http://miasta.gazeta.pl/bialystok/1,35233,4469643.html). Babcia umarła w 1941 i mój dziadek zamieszkał z trojgiem małych dzieci w leśniczówce kolo tartaku. Tam poznał po sąsiedzku Annę Bladziak, która wkrótce została jego żoną.
Dziadek był jednym z dowódców AK, miał pseudonim Powój. W nadleśniczówce zakwaterowany był niemiecki oficer. Był on Austriakiem i chciał tylko spokojnie przeżyć wojnę. Dziadek opowiadał mi, jak zwykł do niego przychodzić z pytaniem: Herr von Ramm idę na polowanie do tego lasu, czy tam są partyzanci?. Dziadek niezmiennie odpowiadał: A skąd ja mogę wiedzieć! Czasami dodając: Ale może jednak by pan gdzie indziej polował. I tak sie dziwnie składało, że w tym lesie wylatywał w powietrze jakiś pociąg...
Mama opowiadała mi, jak w lecie 1944r. dziadek przynosił ze stacji do nadleśniczówki rannych powstańców warszawskich. Prawdopodobnie byli przysyłani do Koniecpola na rekonwalescencję. Jeden u nich umarł i został pochowany na cmentarzu w Chrząstowie. Na cmentarzu tym leży tez Polak, który gnębił koniecpolską ludność. Pewnego dnia przyjechał pociągiem jakiś młody chłopak w oficerkach. Pytał się ludzi, gdzie ten człowiek urzęduje. Wszedł do jego biura, zastrzelił go, wyskoczył przez okno na drzewo i umknął do lasu. A ludzie w Koniecpolu mogli odetchnąć.
Co do Pawła Potockiego to, o ile pamiętam rodzinne opowieści, w 1945r. mieszkał on na IV piętrze kamienicy. Pewnego dnia pod dom zajechał samochód NKWD. Potocki, widząc to, wyskoczył oknem i się zabił. Później okazało się, że nie przyjechali po niego a po kogoś innego...
Dziadek za Stalina tułał się po kraju, stracił zdrowie i w połowie lat 60-tych osiadł na Słowiku nr 3. Zajmował się głównie tłumaczeniami i nauką języków - niemieckiego, angielskiego i francuskiego. Oboje z moją drugą babcia zmarli w maju 1976r. i są pochowani na cmentarzu w Chrząstowie.
Ja w tych czasach byłam małym dzieckiem, urodziłam się w 1934 roku. Nie są to wspomnienia, które można spisać, to są raczej wspomnienia małej, wystraszonej dziewczynki, która jak w przypadku Żydów rozstrzelanych w lesie, znalazła się z o 3 lata młodszym bratem w tym miejscu o złym czasie. Tych Żydów rozstrzelali w lesie, w głębi lasu za św. Antonim były takie dwie równoległe góry, które nazywaliśmy jarem, tam wjechali ciężarówką krytą plandeką i to się stało. Nic więcej jakoś mi się na razie nie chce przypomnieć. To są migawki wspomnień, jak np ostrzelanie przez Niemców pociągu z Częstochowy do Kielc, w którym jechały kobiety handlujące mięsem. Jedna z nich postrzelona w brzuch umierała w naszym domu, krzycząc przeraźliwie całą noc, a ja modliłam się żeby wreszcie umarła. Dużo by było tego typu wspomnień, ale to nie są dobre wspomnienia. Dopiero po latach doszłam np, że strach przed burzą pochodzi od dnia, kiedy Niemcy, nie wiem dlaczego ostrzelali z karabinu maszynowego naszą bramę, na której właśnie siedziałam z bratem. Całą okupację mieszkała u nas Żydówka, ja znam ją jako panią Annę Kowalczewską, była po wojnie wysoką urzędniczką w Ministerstwie Oświaty, ale nigdy po wojnie jej nie widziałam.
Mój ojciec był dowódcą Jędrusiów na tym terenie, ale o tym dowiedziałam się dopiero po wojnie. On nie wciągał dzieci do tych spraw. Miał 3 gwiazdki i był przed wojną kapitanem kawalerii konnej. Był też Powojem, a Sowę przypominam sobie jak przez mgłę
Dla nas najgorsze zaczęło się po wojnie, jak za przynależność do AK mój ojciec był represjonowany, bez pracy, tułał się po Polsce za jakąkolwiek pracą , a był po SGGW. Czasy między 1945r. a 1956 były chyba gorsze od czasów okupacji, bo wtedy wrogiem byli Polacy, którzy zaplutych karłów niszczyli. Te czasy mój ojciec przypłacił ciężką chorobą i śmiercią w wieku 65 lat.
Zebrała
dr Edyta Bukowska